*Popatrzcie na to wszystko, co dzieje się na niebie, jak światła nie zmieniają swego biegu, jak każde wschodzi i zachodzi zgodnie z porządkiem,
każde w swoim czasie, nie zmieniając swych reguł. Popatrzcie na ziemię i zrozumcie na podstawie dokonanych od początku do końca na niej dzieł, że jak to
wyraźnie widać, żadne z dzieł Boga się nie zmienia. „Popatrzcie na lato i zimę, jak cała ziemia pełna jest wody, a chmury, rosa i deszcz pozostają na niej*
- Księga Henocha
Akt I
Świadomość Jana
Moje życie nie było tak standardowe, jak wielu innych ludzi. Nie wyglądało tak jak twoje, twoich rodziców czy znajomych. Ale od początku.
Nazywam się Jan. Urodziłem się w latach 90 - tych na warszawskich Kabatach. Mój ojciec był dziennikarzem nowopowstałego Polsatu, matka pracowała jako matematyczka. Nie byłem w szkole jakiś wybitny, jednakże dobrze szły mi humanistyczne przedmioty. Nie miałem w szkole praktycznie żadnych znajomych, byłem raczej zamknięty w sobie. Po szkole słuchałem Lady Pank i Kukiza, czytałem romantyków, czasem obejrzałem jakiś film. Ominęły mnie liczne dyskoteki i życie towarzyskie, można powiedzieć, byłem od tego w stu procentach odcięty. Nie paliłem papierosów, piwo tylko bezalkoholowe, nie słuchałem Pioruna, nie pisałem HWDP na przystankach autobusowych. Dla moich rówieśników z ogólniaka było to niezrozumiałe, jednak ja po prostu byłem sobą.
Jednakże samotność z czasem zaczęła mi doskwierać. Czułem, że proces dojrzewania, introwertyczność oraz spory zastrzyk wiedzy, jaki otrzymałem w liceum, przyczynił się do tego, iż czułem się jak uwięziony pod jakąś kopułą. Istotna była geometria i infrastruktura systemu miejskiego, co dla mnie stanowiło pewne tło. Miałem jeszcze nadzieję, że wszystko się odmieni, jednak każdy kolejny rok wyglądał podobnie. Postanowiłem porozmawiać z jedną z niewielu osób, którym ufałem. Czyli nauczycielem historii, profesorem Kalickim.
- Słuchaj, Janek - powiedział historyk, strzepując spodnie z kurzu. - Wiem mniej więcej, o co ci chodzi. Gdy byłem w twoim wieku, no, może trochę starszy, miałem w klasie taką Anię. Strasznie tępa, unikałem jej, bo i tak nie miała niczego do zaoferowania, po prostu brzydko mówiąc kretynka jakich mało. W pewnym momencie swojego życia miałem natłok myśli. Zacząłem sobie mimowolnie wyobrażać tą Ankę. I gdy tylko myślałem, o jakichś oczywistościach, mój mózg wyobrażał sobie ją, mówiącą: Dobrze, a skąd wiesz? Wyobrażasz to sobie? Ja myślę o jakimś rosyjskim carze, a tu nagle moja średnio rozgarnięta koleżanka stara się tę wiedzę podważyć. Oczywiście nie traciłem tej wiedzy, ale było to, siłą rzeczy, dość mało komfortowe. I wiesz, co zrobiłem?
- Przeszło panu?
- Nie, samo by mi nie przeszło. Ale za każdym razem, gdy pojawiała się w moich myślach, mówiłem do niej: Spierdalaj, głupia suko. Możesz mi nie wierzyć, ale zadziałało. Ale to tak między nami. Później udałem się jeszcze do specjalisty, okazało się, że to wszystko było efektem nerwicy. Ale jakąś ją przezwyciężyłem. Summa summarum, powinieneś skonsultować swoje problemy z jakimś psychologiem, terapeutą. Może to byłoby dobre rozwiązanie, jak myślisz?
- Sam nie wiem...
- Dobrze ci radzę, Janek. No, a teraz leć, bo zaraz ci się chyba kolejna lekcja zaczyna.
Niedługo później sam zacząłem mieć problemy z płcią przeciwną, podobnie jak pan profesor, jednak nieco innego rodzaju. Przez pewien czas oglądałem zdjęcia ładnych aktorek w internecie. Potem sytuacja się zmieniła. Zauroczyłem się w dziewczynie z równoległego profilu. Nazywała się Adrianna, choć wszyscy mówili na nią po prostu Ada. Niestety, praktycznie nic o niej nie wiedziałem poza imieniem i nazwiskiem, nigdy nie zamieniłem z nią ani słowa. Jednakże dość często widywałem ją na przerwach, co wiązało się z jeszcze innym problemem. Wcześniej nie było tego w moim otoczeniu, jednak teraz zaczęły mnie dotykać skutki seksualizacji. Filmy pornograficzne, gigabajty obrzydliwych treści erotycznych na forach internetowych, uprzedmiotawiające kobiety czasopismo Hugh Heffnera. Zdarzało się, że to wszystko jak na złość przypominało mi się, gdy chciałem na nią spojrzeć. Wówczas wyobraźnią podmieniałem jej twarz na inna koleżankę, która była mi obojętna. Wiedziałem, jednak, że wiecznie tego robić nie mogę. Być może, gdybym w końcu znalazł sobie dziewczynę, byłbym szczęśliwszym człowiekiem i część moich problemów zniknęła?
Moim idolem z tamtych czasów był Bogusław Linda. Uważam go za bardzo utalentowanego aktora, ceniłem jego kreacje czy to w Przypadku, czy Psach czy Quo Vadis. Sam sobie czasem wyobrażałem, że ja jestem takim Maurerem, a Ada to moja Angela. Pewnego razu zdarzyła się rzecz dość niespodziewana. Była to sobota, siedziałem właśnie w pokoju oglądając coś na laptopie i jedząc kupioną przez moją mamę drożdżówkę. Wtedy tata zapukał do mojego pokoju i powiedział, że mam gościa. Nie mogłem uwierzyć oczom, gdy ujrzałem Bogusława Lindę we własnej osobie.
- Właśnie wróciłem z planu Bitwy Warszawskiej - aktor podał mi rękę i usiadł obok mnie. - Cześć, Janek. Słyszałem, że masz problem. Podoba ci się jakaś koleżanka, ale nie potrafisz do niej zagadać, prawda?
- No... tak...
- Słuchaj, myślę, że da się coś zrobić. Pomogę ci.
Dwa dni później faktycznie razem z Lindą udaliśmy się do mojej szkoły. Gdy ujrzeliśmy Adę, wskazałem ją ruchem głowy.
- A teraz po prostu podejdź i powiedz, to, czego chcesz. Zdecydowanie, bez owijania w bawełnę powiedz, że chciałbyś ją zaprosić na kawę i ciastko.
- Sam nie wiem... to stresujące... - odpowiedziałem.
- Liczę na ciebie, młody.
Poszedłem w kierunku Ady zdecydowany, tak, jak mi radził Linda. I w tym momencie znalazłem się w swoim łóżku. Była sobota.
W tym samym czasie na strzelnicy ŚRUT, Rembertów
Dziesięć trafień. Dario z uśmiechem przeładował glocka i drapiąc się po łysej potylicy, ruszył w kierunku obserwującego go od kilku minut mężczyzny w eleganckim garniturze.
- Nieźle panu poszło, gratuluję. Jestem Jacek Piotrowicz, właściciel.
- Również mi miło, Piotrowicz. Właściwie przyszedłem tu do pana - Dario wyszczerzył zęby w przerażającym uśmiechu.
- Do mnie? Nie bardzo rozumiem.
- Widzisz, Jacuś, jeszcze kilkanaście lat temu byłem jednym z kapitanów Pruszkowa. Jak Masa zaczął sypać, wszystko poszło się pierdolić. Straciłem wpływy i kontakty. A ty się liczysz na mieście. Proponuję małą współpracę. Zgodzisz się, prawda, Jacuś?
- No... w zasadzie mógłbym się nad tym zastanowić... ale musisz coś dla mnie zrobić. Jedna dziennikarzyna ma u mnie wyrok śmierci. Ale ty musisz pokazać, że masz jaja. Nie zabijesz jego, tylko małą córeczkę. Co ty na to?
- Umowa jasna i klarowna. Podobasz mi się, Jacuś.
Niecałą godzinę później Dario był już pod wskazanym adresem na Kabatach. Zapukał do drzwi. Otworzył mu mężczyzna z lekkim zarostem po czterdziestce. Spojrzał zdziwiony.
- Pan do nas?
- Tak. Robert Waśko, jestem hydraulikiem. Pana żona prosiła, żebym przyszedł w sprawie cieknącego kranu.
- Agata pana powiadamiała? Dziwne, bo z kranem jest wszystko w porządku.
- A może chociaż zerknę? Żeby nie było, że szedłem tu na darmo.
- Jak pan chce.
Dario, wchodząc, rozejrzał się po mieszkaniu. Już pomyślał, że być może poza ojcem nikogo w domu nie ma. Lecz wtedy dojrzał w salonie trzylatkę bawiącą się domkiem dla lalek. Delikatnie zbliżył się do dziewczynki.
- Cześć - przyklęknął przy niej i uśmiechnął się. - Jak się nazywasz?
- Madzia.
- Madzia. Ładnie. Ile masz latek?
- Tsy.
- Trzy latka? Naprawdę? No to już duża dziewczynka z ciebie. A czym się bawisz? Mogę zobaczyć?
- Proszę, może pan zerknąć na ten kran - powiedział ojciec.
Wtedy Dario jednym ruchem chwycił Magdę za włosy i przygniótł jej głowę do ziemi. Mężczyzna patrzył zszokowany.
- Nie ruszaj się, skurwielu, bo ją zabiję! - wrzasnął.
- Zostaw ją! Zostaw! - wrzasnął przerażony ojciec ze łzami w oczach.
- Jacek przesyła pozdrowienia, gnido!
Dario wstał i tupnięciem nogą z całej siły zmiażdżył dziecku czaszkę. Krew i kawałki mózgu rozbryznęły wokół. Dario minął ojca Magdy bez słowa i wyszedł. Mężczyzna zapłakany patrzył na zmasakrowane zwłoki jego córki i zakrwawione lalki w domku.
(Antrakt. Odejdź od komputera, po krótszej lub dłuższej przerwie wróć do czytania.)
Akt II
Cień Antona
Tymczasem dziewięć tysięcy kilometrów dalej
- Wróciłem, Noah! - zawołałem do syna, lecz bez odpowiedzi. Ostrożnie otworzyłem drzwi do pokoju syna. Ujrzałem go siedzącego po turecku na środku ołtarzyku. Wokół nakreślone czarnym pisakiem na podłodze były runy, towarzyszyło im kilka zapalonych świec. Noah miał zamknięte oczy, prawdopodobnie medytował.
- Co ty wyprawiasz? - spytałem zmieszany, choć nie był to pierwszy raz, kiedy widziałem Noah w takim stanie.
- Zostaw mnie! Wypędzam dżiny z tego domu.
- Synu, tu nie ma żadnych dżinów.
- Są, tylko daj mi kurwa dokończyć mój rytuał! Nie wystarczy ci, że wyrzuciłeś miesiąc temu mój amulet i byłem dręczony przez duchy przodków?!
- Noah, posłuchaj... gdyby ktoś cię teraz zobaczył, powiadomiłby psychiatrę. Sprzątnij to i zabieraj się do lekcji. Aha, i żadnych przekleństw w tym domu, zrozumiano?
- Debil...
- Coś ty powiedział? Jeszcze jedno słowo i do końca roku nie będziesz spotykać się z Rachel.
- Mam cię w dupie! I tak mnie nie kochasz, bo nie jesteś moim ojcem. Jestem dzieckiem Słońca, czy tego chcesz czy nie. A teraz wychodzę.
- Nigdzie nie idziesz.
- Spierdalaj! Idę tam, gdzie mnie zrozumieją.
Kilka godzin później Noah zapuścił się w te rejony San Francisco, gdzie to tej pory nie bywał. Wokół roztaczały się dzielnice biedy, zamieszkane przeważnie przez ludność Murzyńską, gdzie kwitł handel bronią i narkotykami.
Gdy Noah przechodził jedną z ciasnych uliczek pomiędzy domami, podeszło do niego kilku zakapiorów.
- Co jest, białasie? Szukasz wpierdolu? - spytał jeden z nich.
- Nie... szukałem ludzi z...
Gangsterzy wyciągnęli noże.
- Pożałujesz, że zaciągnąłeś swą bladą dupę na Baldwin Street, ziomuś.
Wtem podszedł do nich podstarzały mężczyzna, ubrany w czarną marynarkę. Spoglądał to na bandytów, to na Noaha.
- Zostawcie go - powiedział spokojnym głosem.
- Zara ci przypierdolę z kosy, to zoba... - jeden z gangsterów rzucił się na nieznajomego, lecz ten chwycił go za głowę i wyłupił mu oczy. Reszta grupki uciekła. Noah wraz z tajemniczym mężczyzną również oddalili się do bezpieczniejszej okolicy.
- Czego oni do ciebie chcieli? - spytał po dłuższej chwili nieznajomy.
- Sam nie wiem... po prostu wszedłem na ich teren i napadli mnie... a tak w ogóle, dzięki za pomoc.
- Nie ma sprawy. Tak w ogóle... Francis jestem.
- Noah - chłopak przypatrzył się uważniej nowemu znajomemu i ujrzał czarny medalion. - Jesteś ze Świątyni Seta?
- Zgadza się.
- To właśnie was szukałem. Chcę dołączyć do waszego ugrupowania.
- Jesteś tego pewien?
- Tak. Jestem pełnoletni, więc chyba nie będzie problemu?
- Dziś wieczorem odbędzie się magiczny rytuał w naszej lokalnej siedzibie. Będzie obecny najwyższy kapłan Anton Soders. Przedstawię cię mu i pogadamy. Póki co... uważaj na siebie.
(Antrakt)
Akt III
Cogito ergo sum
Dario zapalił trzeciego LMa i przyszła mu do głowy pewna zagadka.
- Słuchaj, Jacuś... masz kij i piłkę, nie? Razem kosztują 1,10 zł. Piłka jest droższa o złotówkę. Ile kosztuje kij?
- Dziesięć - odparł gangster, opierając się na krześle.
- Źle. Prawidłowa odpowiedź to pięć groszy, kochaniutki.
- Jak?
- Srak. A teraz szmal za robotę.
Jacek wyjął cygaro z ust, po czym wręczył wspólnikowi kopertę z banknotami. Dario zaczął dokładnie przeliczać.
- Proszę. Działamy uczciwie, nie? Wymagam, to płacę.
- Gdybyś mi nie zapłacił, kazałbym ci zrobić mi laskę. Żegnam. - Dario skierował się do drzwi wyjściowych. Wsiadł do białego mercedesa i odjechał w kierunku Gocławia. Jacek odprowadził go wzrokiem, patrząc przez okno w restauracji.
Z samochodowego radia wybrzmiewał nowy utwór Pioruna.
- P do I do O do R do U do N, elo!
Piorun, skurwysyny
Na szarej glebie hajsy
Na czarnym niebie gwiazdy
Na białym śniegu krew z twarzy
To byłeś ty, a mógł być każdy
Wykrzywia mi twarz grymas
Gdy przechodzę, ty się zrywasz
Patrzę w tył, tam pożar
Patrzę w sny, walę prozac
Błysk, wali piorun
Spierdalać do schronu
Życie to plac boju
Przestań skamleć: Boże, pomóż!
Jutro ma kształt wojny
Wiem, póki jestem przytomny
Metal uderza o metal
Kokaina, potem seta
Urojenia sączą się jak krwotok
Ten syf może zmyć tylko potop
Próbuję zatamować ten myślotok
Ten syf może zmyć tylko potop
Taśma piętnaście na trzy prostokąt
Ten syf może zmyć tylko potop
Wszystko, co miało pomóc, nie pomogło dotąd
Dario zaparkował mercedesa i udał się do pobliskiego bloku. Ze zdziwieniem spostrzegł, że drzwi do jego mieszkania są otwarte. W kuchni ktoś czekał.
- Czego chcesz? - spytał gangster.
- Nazywam się Jan Lichota. Wiem, że to ty zabiłeś moją siostrę.
- O, to ciekawe. A skąd?
- Po blachach auta, kurwo.
Jan wyjął pistolet, wycelował w głowę Daria i nacisnął spust. Zamknął na chwilę oczy i wziął głęboki oddech. Jednak gdy znów je otworzył, mężczyzna stał tak jak wcześniej, z okrutnym uśmiechem. Zdezorientowany Jan strzelił jeszcze dwa razy w klatkę piersiową, jednak gangsterowi nic się nie działo.
- Bardzo dobrze! Strzelaj, Janek! Daj upust swojej złości.
- Kim ty do cholery jesteś?!
- Myślę, że znasz moje imię.
- Szatan...
- No, miło mi, że mnie awansowałeś, ale nie. Jestem Azazel, ale nazywają mnie również Belzebub, Władca Komarów czy Samael, Anioł Śmierci. Jestem jednym z generałów wymiaru Infernum. Wbrew pozorom masz więcej szczęścia niż pecha, że mnie spotkałeś. Choć z pozoru mogło by się wydawać inaczej...
- Nie... to... to jakiś koszmarny sen.
- Istotnie. Cały czas śnisz. Ale zacznijmy od początku. Tylko zostaw tego gnata, błagam - Azazel usiadł na przeciwko Jana.
- Ja... ja nie mogę... o co w tym wszystkim chodzi?
- Widzisz, gdy miałeś niecały rok, twoi rodzice mieli poważny wypadek samochodowy w pobliżu Bydgoszczy. Kierowca jeepa był pijany, wyrżnął centralnie w wasze auto. Niestety, nikogo nie udało się uratować. Ani jego ani was.
- Co chcesz mi powiedzieć?
- Wszystko co do tej pory przeżyłeś, nie działo się naprawdę. Jesteś w Purgatorium, Czyśćcu, do którego trafiłeś po śmierci, bez żadnej tego świadomości. Znalazłeś się w rzeczywistości przemocy, egoizmu, upadku wartości i nienawiści. Jednak to wszystko było tylko pewną iluzją. Więc i twoi rodzice ani martwa siostra, nie byli twoją rodziną. Tyko ja z tego, co widziałeś na tym świecie, jestem prawdziwy.
- I przybyłeś tu specjalnie po to, by mi o tym powiedzieć? Dlaczego dopiero teraz?
- Przybyłem tu po duszę Jacka Piotrowicza, który po zawarciu paktu z Infernum stał się wpływowym, bogatym gangsterem. Nasze spotkanie jest właściwie przypadkowe.
- Dlaczego mi powiedziałeś o tym wszystkim?
- Pozwól, że coś ci pokażę.
Azazel podszedł do Jana i położył mu dłonie na ramionach.
- Czeka nas daleka, ale krótka podróż.
Po chwili obaj znaleźli się w dość sporym budynku. Jan zorientował się, że musi być to jakaś świątynia. Ze wszystkich stron otaczały ich różne obrazy, pentagramy i odwrócone krzyże. Przed nimi leżało czyjeś zakrwawione ciało. Tuż za nim tłum podobnie ubranych ludzi. Jeden z nich podszedł do przybyłych.
- Witaj, mój Panie... nawet nie wiesz, jak ogromna jest radość w moim sercu. Jestem Anton, twój kapłan.
- Witaj, Antonie - Azazel podał rękę kapłanowi. Wtem Soders upadł na ziemię z krzykiem. Jego ciało płonęło. Wyznawcy patrzyli z przerażeniem. - Wyjątkowo bezczelny.
- Dlaczego mnie tu zabrałeś? - spytał Jan.
- Widzisz tych ludzi? - Azazel wskazał na ludzi obecnych w świątyni. - Ci słudzy to tylko mikroskopijna część tego, co mogę ci dać, jeśli pójdziesz za mną.
- Co?!
- Widzisz, mogę cię ustanowić jednym z moich podkomendnych. Przez te wszystkie lata byłeś nikim. A jeśli zdecydujesz się na współpracę, będziesz miał wszystko, o czym kiedykolwiek marzyłeś. Czy Bóg złożyłby ci taką ofertę? Nie! Skazał cię na cierpienia w Purgatorium, nie dając nic w zamian. A ja ci mogę dać wiele. Chciałeś mieć dziewczynę, prawda? Mogę ci dać tysiąc dziewczyn o figurze supermodelki. Chciałeś wyjazdu w tropiki? Znajdę ci miejsce, jak ze snów. Zrobię wszystko, byś był szczęśliwy. Jednak musisz udać się za mną do Infernum. Zastanów się nad tym.
Przez chwilę Jan był zbity z tropu. Nie wiedział, co ma zrobić w takiej sytuacji. Lecz po dłuższej chwili przyszło mu do głowy pewne rozwiązanie.
- I jak? Namyśliłeś się? - spytał demon.
- Tak - uśmiechnął się Jan, po czym wyjął trzymaną w kieszeni berettę i strzelił sobie w głowę.
- Nieładnie, Janek - roześmiał się Azazel.
Mężczyźnie nic się nie stało.
- Tylko nie to... nie!!! - wrzasnął Jan, płacząc.
(Antrakt)
Akt IV
Dusza Jacka
8 lat później
- Kurwa, co jest grane? Gdzie ja jestem?! Halo! - Jacek rozejrzał się po dziwnym pomieszczeniu, w jakim się znalazł. Nie było w nim nic poza jednolitymi, marmurowymi ścianami, tworzącymi swoistą klatkę. Żadnych okien, drzwi... Jacek nie miał pojęcia, kto ani w jaki sposób mógł go tu przenieść. Ostatnie, co pamiętał to piekielny gorąc w saunie. Co się z nim stało?
Odwrócił się i ujrzał dwie postacie, z czego jedna była mu znajoma.
- Dario? Co ty tu kurwa robisz?
- Infernum ma dziewięć kręgów. Twoje miejsce powinno być w ósmym, wśród okrutników strzeżonych przez Minotaura. Jednak lata temu podpisałeś cyrograf, oddałeś duszę Lucyferowi. A więc sytuacja wygląda inaczej. Zostaniesz tutaj, Jacek.
- Co ma znaczyć to pierdolenie? Kim ty do cholery jesteś?
- Egzekutorem twojego długu, który właśnie odpłacasz. Żegnaj.
Azazel i jego wspólnik zniknęli. Jacek zauważył, że sufit bardzo powoli schodzi w dół. Wpadł w panikę, ponieważ nie było w pobliżu niczego, czym można by zablokować. Gdy sufit tuż nad nim, próbował zatrzymać go rękami, nic z tego. Został przygnieciony do ziemi. Wrzeszczał z bólu i przerażenia, aż nie rozległ się chrzęst pękającej czaszki.
KONIEC